Muszę się przyznać, że był taki czas kiedy nie znosiłam jakiejkolwiek formy ruchu. Bieganie, ćwiczenia na zajęciach WF to była po prostu istna mordęga! Nie przesadzam…robiłam wszystko byle tylko ominąć zajęcia WF. Na szczęście nigdy nie miałam problemu z nadwagą (raczej niedowagę), ale moje nawyki żywieniowe nie wyglądały tak pięknie jak teraz. Słodkości w domu rodzinnym były na wyciągnięcie ręki i przyznaję nie opierałam się zbytnio przed kolejną zjadaną, świeżo upieczoną drożdżówką.
Minęło wiele lat i mój organizm dał o sobie znać…Przybyło 10kg, zmęczenie, problemy hormonalne, a dokładnie endomotrioza. Już nie będę się za bardzo rozpisywać jak przechodziłam cały proces nawrócenia na „zdrową stronę mocy” ale pierwszą aktywnością, którą polubiłam i pokochałam była joga. To była miłość od pierwszego „rozłożenia maty” 😉 Miłość do jogi trwała 7 lat. W między czasie była przygoda z Zumbą, treningiem obwodowym, bieganiem, jazdą na rowerze, długimi – bardzo długimi spacerami. Z tych wszystkich aktywności, które wymieniłam na tamten czas Zumba sprawiała mi ogromną frajdę, może było to spowodowane towarzystwem koleżanek.
Ze względu na przeprowadzkę zaprzestałam ćwiczyć jogę i porzuciłam „taneczną” Zumbę. W nowym miejscu zamieszkania znów zaczęłam szukać dla siebie miejsca. Próbowałam jogi, były treningi z kettlebell, trochę biegania… i pojawiały zajęcia pilates. Od razu zaskoczyło…choć nie koniecznie byłam przekonana co do nazw reformer, cadlillac, wunda chair… raczej kojarzyło mi się to z narzędziami tortur niż z przyjemnym pilatesem dla ciała i umysłu 😉 I tak już rok oswajam się z narzędziami tortur. Czy to będzie miłość na dłużej? Czy tylko chwilowe zauroczenie? Tego do końca nie wiem, ale na tą chwilę nie wyobrażam sobie rezygnacji z zajęć, po których widzę ogromne zmiany w ciele.
Razem z zajęciami pilates pojawiły się treningi wzmacniające. Po 40-tce stwierdziłam, że moje ciało nie wygląda tak jak wcześniej i należałoby coś z tym zrobić. Nie myśl, że miałam obsesję na punkcie swojej sylwetki, były to raczej drobne rzeczy, które zaczęły mi przeszkadzać. Pewnie zastanawiasz się teraz co to było ??? Najbardziej denerwowały mnie „firanki”, „falbanki” czy też przez niektóre panie nazywane „motylkami” OBWISŁE RAMIONA.
Czy pokochałam te zajęcia? NIE, ale nadal wstaję o 6.00 rano by razem z moją przemiłą trenerką modelować moje 40-letnie ciało 😉 Uwierz mi na słowo, kiedy słyszę od mojej trenerki „a teraz spalanie” to w duchu zastanawiam się ile rund i jak długo. Więc dlaczego to robię? Ponieważ świetnie się czuję po dobrze zrobionym treningu. Jestem z siebie mega dumna, że każdego dnia pokonuję swoje słabości i wychodzę z pudełka komfortu.
Co jeszcze mnie trzyma przy treningach? Oczywiście moje dwie wspaniałe kobietki TRENERKI. Połowa sukcesu by wytrwać w ćwiczeniach to dobry flow między Tobą a trenerem. Jaki wniosek z tej mojej historii…nie trzeba być miłośnikiem aktywności fizycznej aby zacząć ćwiczyć. Ważne jest żeby uświadomić sobie dlaczego to robię i jak to wpłynie na moje zdrowie. Poszukaj coś co choć troszeczkę sprawi Ci przyjemność i osoby, z którą godzinny trening nie będzie karą.